Czytanie etykiet, składów jest ostatnio coraz bardziej popularne . Wiemy już i potrafimy sprawdzić co jest w naszej żywności/ artykułach spożywczych.
A co z kosmetykami? Możemy rozszyfrować skład inci, dowiedzieć się co robi oddzielnie każdy ze składników. Ale czy daje nam to wiedzę co rzeczywiście znajduje się w naszym kremie? Jak on zadziała na naszą skórę?
Czy oprócz umiejętności czytania składników powinnyśmy wiedzieć o etykietach coś jeszcze?
Zacznijmy od uproszczonych podstaw. Aby wykonać krem zwykle mamy do zmieszania dwie fazy wodną i olejową. Związane jest to z możliwościami rozpuszczania składników. W dużym uproszczeniu jedne rozpuszczają się w środowisku wodnym, inne w olejowym. Te dwie fazy następnie trzeba zmieszać, a żeby się to udało i zebyśmy mogły cieszyć się miłą konsystencją potrzebne są tzw.emulgatory. One łaczą nam obie fazy. Dlaczego o tym piszę? Żebyśmy miały śwadomość, że lista składników naszego kremu zawiera nie tylko dobroczynne składniki akltywne, ale też podstawowe substancje sprawiające, że krem to krem 🙂 Oczywiście biotechnologia idzie cały czas naprzód, dzięi temu możemy cieszyć się coraz lżejszymi konsystencjami. Niebagatelny wpływ ma tutaj pielęgnacja azjatycka.
Ale do rzeczy, co powinnyśmy wiedziec by móc odczytać etykietę naszego kosmetyku. I co nam z tego przyjdzie?
1. Kolejność składników
Wszystkie składniki muszą być wyszczególnione na opakowaniu naszego kosmetyku. Zazwyczaj skład ten znajduje się gdzieś z boku opakowania i poprzedzony jest słowem Ingridients. Dalej są skomplikowanie brzmiące nazwy (również po łacinie). To jest właśnie to, co nas najbardziej interesuje.
Składniki kremu są przedstawione w kolejności od największego do najmniejszego (czyli od występującego w największej ilości % na 100 % kremu do najmniejszej ilości % w 100 % kremu – to nie dotyczy stężeń % samych składników). Zwykle oznacza to, że te pierwsze to woda, emolienty, emulgatory (one tworzą konsystencję i jest ich najwięcej), a potem są składniki w mniejszych ilościach (zwykle te aktywne), na końcu konserwanty, kompozycje zapachowe.
Uwaga: taki układ dotyczy większości kremów, ale oczywiście są wyjątki, gdzie woda i emulgatory nie są pierwszymi składnikami – takie produkty lubię najbardziej 🙂
2. Składniki w ilości równej lub mniejszej 1% mogą być wylistowane w dowolnej kolejności
Ha! Nie masz poczucia, że coś się to gryzie z pkt 1? Słusznie. Bo nie ma grubej kreski na wypisanym składzie „od tego momentu są składniki w ilości 1% i mniej”. A szkoda. Wtedy odkryłybyśmy rzeczywiście co w trawie piszczy…
O jakich składnikach mówimy? Bo może to nie jest aż tak istotne? UWIERZ MI, TO JEST ISTOTNY PUNKT! W pierwszej kolejności oczywiście mamy na myśli dozwolone substancje zapachowe czy konserwujące. UE dokładnie reguluje stężenia i ilości, które mogą być wykorzystane i zwykle są to właśnei ilości ok. lub poniżej 1 %.
Ale to nie wszytko w tej kwestii. Ten zapis dotyczy również SKŁADNIKÓW AKTYWNYCH. A więc my cieszymy się, że w naszym kremie np. na 6 miejscu jest kwas hialuronowy lub witamina C, ale przedtem są woda, gliceryna, dimethicone, cethearyl alcohol, cyclopentasiloxane i te składniki stanowią 95 % masy kremu. Reszta to już drobiny poniżej 1 %. Ale kolejność listowania składników poniżej 1 % jest dowolna, więc najpierw zobaczymy kwas hialuronowy, bo jest modny, a na końcu konserwant. Zdziwiłabyś się gdyby się okazało że i kwasu hialuronowego i konserwantu jest w tym produkcie po 1 % prawda? Albo nawet kwasu hialuronowego mniej niż konserwantu? Tak może być!
Dlatego własnie namawiam Was do tego, byście nie wierzyły w 100 % w deklaracje marketingowe. To są deklaracje w oparciu o działanie składników aktywnych, ale nie wiemy ile tych składników aktywnych jest w reklamowanym kremie.
3. Składniki aktywne mogą być wylistowane oddzielnie.
Ta zasada dotyczy przede wszystkim marek amerykańskich. FDA życzy sobie, aby niektóre substancje aktywne były wylistowane oddzielnie. Dotyczy to głównie filtrów słonecznych i kwasu salicylowego. Piszę o tym, abyś się nie zdziwiła kupując amerykański kosmetyk przez internet. Kosmetyki ze Stanów dopuszczone na rynek polski, przechodzą procedurę zgłoszenia na rynku unijnym, ten w kwestii stężeń jest często bardziej rygorystyczny niż amerykański.
4. Składniki wypełniające
W naszym kosmetyku mogą się znaleźć też składniki, które trochę „zapychają” miejsce. Nie chodzi tu o składniki konsystencjo-twórcze, a bardziej chwyty marketingowe, składniki roślinne, trendy, które dobrze wyglądają na opakowaniu i w deklaracjach marketingowych. Ale występują w takim stężeniu, że nie zadziałają na naszą skórę wcale. Mogą ją tylko np. podrażnić, bo sami producenci nie znają wszystkich właściwości roślin. Pisałam o tym tutaj.
5. Konserwanty
Powiedzmy sobie szczerze i otwarcie. Kosmetyk bez konserwantów utrzymuje się kilka dni. Trochę inaczej jest z olejami, ale nie znam wielu osób używających tylko olejów lub kosmetyków bazujących na olejach. Do czego zmierzam? Do tego,że każdy kosmetyk MA konserwant. Choć czasami dobrze ukryty. A co z naturalnymi produktami? Jeśli nie są olejami lub nie zawierają ich w większości składu, też mają konserwanty. Konserwowane są już składniki naturalne, ale tego na etykiecie producent kosmetyku nie musi umieszczać.
Masz dość? Zastanawiasz się czy po tym co napisałam, warto czytać etykiety? Czy to ma sens? Czy w takim razie w ogóle warto kupować kosmetyki? Ja uważam, że ciągle warto! Bo wiedza, którą mamy pomaga nam wybierać najlepsze. A Ty? Co o tym wszystkim sądzisz? Warto kupować kosmetyki czy nie?
Podziel się ze mną swoją opinią na ten temat.
Agnieszka Zielińska
Twój Skin Ekspert
Źródła:
wiedza własna, ale korzystałam z układu artykułu: https://beautifulwithbrains.com/2013/03/05/how-do-you-figure-out-the-concentration-of-an-ingredient-in-a-cosmetic-product/
zdjęcie z portalu hello zdrowe