„Skóra, azjatycka pielegnacja po polsku” czy polska po azjatycku? Recenzja książki Barbary Kwiatkowskiej

BEZ KATEGORII

Na rynku książek, po książkach o modzie i makijażu, nastał czas na książki o skórze. Pojawiło się ich kilka w krótkim czasie. Każda z nich ma na celu pogłębić Twoja wiedzę o skórze i jej prawidłowej pielęgnacji, ale patrząc na zawartość nie zawsze tak jest.

Ja zostałam poproszona o recenzję najnowszej z książek o skórze, pod tytułem „Skóra, azjatycka pielęgnacja po polsku”, autorstwa Barbary Kwiatkowskiej biotechnologa i eksperta od pielęgnacji skóry. Pisząc tę recenzję zdałam sobie sprawę, że wcale nie jest łatwo napisać książkę, która merytorycznie będzie dobra. Czasami mamy ładne ilustracje, grafiki, ale błędy w treści książki, czasami grafika jest trochę słabsza, za to merytoryka lepsza. Ale ad rem warto czy nie warto kupić/przeczytać?

 

Na początku małe wyjaśnienie. Spojrzałam na tę książkę dwutorowo. Jako Konsumentka i jako Skin Ekspert. To oznacza, że powiem Ci, gdzie Ty możesz skorzystać, ale też gdzie jako ekspert trochę się „poczepiam” (przyznaję, walczę z perfekcjonizmem) ?

Dopiero po przeczytaniu całej książki można docenić jej pełną wartość i stwierdzić, że jest to w tym momenciejeden z lepszych przewodników po tym, jak pielęgnować skórę, jak funkcjonuje skóra i jak sprawić, żeby ta skóra wyglądała zdrowo, pięknie, czyli tak, jak większość kobiet by chciała, doprowadzić do tego, żeby móc nie nosić makijażu. Dlaczego mówię, że po przeczytaniu całej książki? Bo gdy zaczęłam czytać ją jak każdy czytelnik, to moje pierwsze wrażenie było, że nie wiem do kogo jest ta książka, nie wiem, która z nas, która z kobiet ma z niej skorzystać, jak również miałam wrażenie, że dużo rzeczy jest niedopowiedzianych. Oczywiście wychodzi tu moje oczekiwanie większej wiedzy, ale są miejsca, gdzie moim zdaniem dobrze byłoby pewne kwestie wyjaśnić, abyś zrozumiała, jak funkcjonuje skóra. A może to ma być w mojej książce??

Niemniej jednak całościowo książka zdecydowanie jest dobrze napisana i dobrze opisuje funkcjonowanie skóry. Gdybyśmy traktowały ją dosłownie, to należałoby powiedzieć, że przecież założenia azjatyckiej pielęgnacji powinny być na początku. Prawda jest jednak taka, że bez znajomości skóry, bez znajomości tego, jak ona powinna funkcjonować, ciężko jest zrozumieć nie tylko pielęgnację azjatycką, ale też pielęgnację jakąkolwiek inną. Ponadto pielęgnacja azjatycka opiera się na warstwowości i żeby wiedzieć, że ta warstwowość jest możliwa i potrzebna skórze, dlatego trzeba skórę poznać lepiej.

„Zaprzyjaźnij się ze swoją skórą”

Bardzo ważne informacje, z którymi w stu procentach się zgadzam, są podane już na początku, w pierwszym rozdziale książki. Po pierwsze, „zaprzyjaźnij się ze swoją skórą”, przestań traktować ją jak wroga. Dowiedz się, jaką masz cerę, poobserwuj trochę, zobacz, co się z nią dzieje i pamiętaj, że skóra się zmienia. Co oznacza, że Twoja pielęgnacja powinna być dopasowana do jej potrzeb. Ważny jest też głos mówiący o tym, żebyś nie dała się zaszufladkować. Jesteśmy marketingowo przekonywani do tego, żeby kupować to, co na półce jest: skóra trądzikowa, naczyniowa, 30+, 40+, to, co jest nowością, co pasuje tej lub innej osobie. Ty musisz znać swoją skórę, żeby dobrze ją pielęgnować. I o tym właśnie mówi pani Barbara Kwiatkowska w swojej książce zaraz na początku.

Książka składa się z dziesięciu rozdziałów. Po zaprzyjaźnieniu się ze swoją skórą omawia kolejne etapy oczyszczania, tonizowania, pielęgnacji, prowadzi nas po surowcach kosmetycznych, pokazuje, jakie są najskuteczniejsze filary pielęgnacji, czyli cztery niezbędne składniki aktywne. Podaje też, jakie są inne ważne składniki aktywne, co jest o tyle dobre, że możemy sprawdzić rzeczywiście, czy jakieś nowinki technologiczne kosmetyczne, to jest rzeczywiście coś, po co powinniśmy sięgać. Mówi, jak powinna wyglądać poranna i wieczorna pielęgnacja według metody layeringu, czyli metody warstwowej. Dopiero w tym miejscu mamy nawiązanie do azjatyckiej pielęgnacji. Daje też praktyczne porady w pigułce i na końcu jest słowniczek pojęć.

Patrząc na każdy rozdział z osobna na pewno wiele rzeczy się każdej z nas może wyjaśnić, układać w głowie. Mnie tutaj brakuje trochę informacji takich początkowych, bazowych jak funkcjonuje skóra. One później są włączone w poszczególnych rozdziałach, ale mam wrażenie, że może to powodować pewien na początku zamęt, szczególnie dla osób, które nie do końca wiedzą jaką mają skórę, jak mają z nią postępować.

Było parę tematów, które mnie szczególnie zainteresowały: „Mydła kontra olejki myjące”. Byłam ciekawa zdania i spojrzenia na olejki myjące autorki książki. No i tu moje zdziwienie, bo zasadniczo ten kawałek tekstu o olejkach w ogóle nic nie mówi. Mówi o tym, jakie powinien właściwości posiadać produkt myjący, i to jest też bardzo ważna rzecz, ale nie ma słowa o samych olejkach. Dopiero później przy podanych kategoriach produktów można znaleźć informacje o mydłach, syndetach, żele myjące, potem czym kierować się przy wyborze żelu myjącego. Ja zdecydowanie napisałabym o szkodliwości stosowania płynów micelarnych i dla mnie temat jest odrobinę spłycony. I w końcu dotarłam od olejków do mycia. Autorki książki nie poleca metody olejowego czyszczenia skóry, poleca w zamian stosować olejki myjące, które można zmyć z wodą. Ja się z tym zgadzam, tylko pytanie: dlaczego? Myślę, że jako dociekliwa czytelniczka chciałabym to wiedzieć, szczególnie, że mamy trend coraz bardziej idący w kierunku naturalności i coraz więcej osób sięga po olejowe oczyszczanie skóry. Dobrze byłoby również wiedzieć dlaczego jedna metoda jest lepsza od drugiej, skoro również Azjatki sięgają po OCM (Oil Cleansing Method).

W czysto merytorycznych kwestiach nie zgadzam z autorką w kwestii „Gadżetów do mycia”. Jeśli jesteś już ze mną dłużej, wiesz, że uważam je za gadżety drażniące skórę i zdecydowanie niehigieniczne.  Szkoda, że nie ma odniesienia do testów, o których pisze autorka: „jak wykazują testy, myjąc skórę tylko dłońmi nigdy nie osiągniemy tak dobrego efektu, jak po umyciu z użyciem akcesoriów mających”, bo chętnie bym się im przyjrzała, być może zmienię zdanie ?

Te wszystkie kwestie spowodowały, że po przeczytaniu pierwszego i przejściu do drugiego rozdziału miałam bardzo duże wątpliwości co do tej książki. Bo po oczyszczaniu, przeszłam do tonizowania, którego też nie jestem fanką, jeżeli mówimy o tonizowaniu zwykłymi tonikami. I nie uważam by był to obowiązkowy etap pielęgnacji. Zgadzam isę, że hydrolaty sa lepszym rozwiązaniem, ale tu uśmiałam się, kiedy poczytałam o etymologii słowa „hydrolat” opisanej w książce. I potraktuję to jako żart, choć jest to jest błąd merytoryczny. Wg książki: „’hydro’ oznacza wodę, natomiast ‘lat’ odnosi się do francuskiego słowa ‘lait’ – mleko, co nawiązuje do odżywczego wyciągu z materiału roślinnego, czyli takiego mleka wyciśniętego z rośliny”. Otóż nie, bo etymologia słowa ‘hydrolat’, to jak znalazłam w różnych źródłach, pochodzi z łaciny. Do słowa ‘hydrol’ jest dodane ‘at” od łacińskiego ‘atus’, który wskazuje, że to jest wynikiem jakiejś operacji (wersja oryginalna fr. ÉTYMOLOGIE: Hydrol, et la finale at, en latin atus, indiquant le résultat d’une opération.https://www.notrefamille.com/dictionnaire/definition/hydrolat/#PbBj6u0ykxsr3zRc.99)

Zdecydowanie nie mamy to nic wspólnego z mlekiem? Nie ukrywam, w tym momencie troszeczkę się zdenerwowałam na to, co czytam.

Zgadzam się jednak, że spośród wszystkich toników czy produktów do tonizacji skóry, hydrolaty są najlepszym rozwiązaniem, aczkolwiek pamiętajmy, są to substancje na bazie ekstraktów roślinnych. One również mogą podrażnić skórę, więc nie bądźmy tak zupełnie bezmyślnie nastawione na to, że każdy hydrolat będzie idealny, bo nie wszystkie rośliny mamy sprawdzone i nie wszystkie mogą być nieuczulające i niepodrażniające, tego nie wiemy.

Czytając jednak coraz dalej książkę „Skóra, azjatycka pielęgnacja po polsku”, znajdowałam coraz więcej  informacji, które są bardzo ważne, które są coraz bardziej potrzebne nam, Polkom, żeby pielęgnować właściwie skórę. I już w kolejnym rozdziale o etapach pielęgnacji, nawet jeżeli mogę się nie zgadzać z kolejnością to pewne założenia są ogólne i to popieram w stu procentach. Przede wszystkim to, że pod pojęciem nawilżenia skóry, powinniśmy rozumieć zwiększenie nie tylko poziomu wilgotności, ale też i natłuszczania – coś, o czym ja mówię cały czas, czyli utrzymanie równowagi hydrolipidowej. To jest bardzo ważne, o tym trzeba pamiętać i kolejna bardzo ważna informacja, że nawilżanie nie polega wcale na dostarczaniu skórze wody, ono polega na tym, żeby wyparowanie wody ze skóry zatrzymać. Kolejny duży plus książki to podanie informacji o olejach, o ich wykorzystaniu w pielęgnacji, o tym jak powinny być zastosowane i że mogą być stosowane również dla cery tłustej i trądzikowej, i co robią, jakie mają pozytywne działanie. Niemniej jednak i tu jest pewne niedoprecyzowanie, które może wywoływać duże konsekwencje. Mamy zdanie: „Nie ma jednej żelaznej reguły co do stosowania olejów, maseł. Możliwości jest wiele, podam ci kilka przykładów, ale pamiętaj, że to tylko sugestie. Każdy powinien wybrać metodę, która mu najbardziej odpowiada”. To nie jest kwestia wybrania metody, która odpowiada tylko określenie, czego potrzebuje skóra, określenie jak długo, w jaki sposób stosujemy olej i potem zaprzestania stosowania tego oleju, bo ten olej w konsekwencji później może nam tę skórę wysuszyć. Myślę że warto byłoby umieścić, dlaczego oleju kokosowego, który jest tak popularny i tak wszechobecnie stosowany, nie należałoby do pielęgnacji skóry stosować.

„Przemyślana pielęgnacja nie polega na tym, że używasz kosmetyków, które przypadkiem wpadną ci w ręce”.

W książce możesz znaleźć zdania, które są perełkami, jak: „Przemyślana pielęgnacja nie polega na tym, że używasz kosmetyków, które przypadkiem wpadną ci w ręce. Ważne by wybierać te, zawierający efektywne składniki odpowiednie dla twojej skóry”, czy opis tego, co się dzieje w naszej skórze, kiedy dotrze do niej do niej słońce, a kiedy komórki wołają: „ratunku, słońce!” i zaczynają chronić cenny materiał genetyczny parasolem czyli pigmentem melaniną. Ten opis jest na stronie 168 i każda z nas powinna go przeczytać, żeby zrozumieć, że wystawianie skóry na słońce wcale nie jest takie korzystne dla naszego piękna. Kolejne boskie zdanie „Jednocześnie zastanawiam się, skąd taka niechęć do preparatów zawierających filtry. Przecież to jedne z najlepszych kosmetyków przeciwzmarszczkowych”. Tak, tak i jeszcze raz tak!!! Takie zdania sprawiają, że uśmiecham się czytając mądrą książkę.

Są też takie, z którymi się nie zgadzam stuprocentowo bądź nie do końca rozumiem, jak: „podrażnienie ze strony retinolu oraz retinoidu kosmetycznego jest dużo rzadsze i mniej intensywne, niż przypadku retinoidów na receptę”.  No to nie do końca jest prawda, bo to zależy od tego, jak użyjemy tego produktu i w jakim stężeniu. Mamy dostępne na rynku już preparaty, które zawierają 4% retinolu, są dostępne do kupienia w Internecie. Jeżeli coś jest dostępne do kupienia, to możemy zacząć tego używać, a przy takim stężeniu retinolu przy skórze suchej, delikatniejszej podrażnienie wystąpi bardzo szybko i bardzo mocno. Więc tu nie do końca jest to prawda. Kolejne, z którym się nie zgadzam, to mówiące o tym, że jeżeli nie chcesz czy nie możesz stosować tradycyjnych filtrów organicznych bądź mineralnych, masz jeszcze do dyspozycji filtry naturalne. Na szczęście autorka książki później pokazuje i wykazuje, że zastosowanie filtrów naturalnych, czyli w tym wypadku olejów, w zapewnieniu właściwej ochrony jest praktycznie niemożliwe, więc rzeczywiście filtry naturalne mogą być uzupełnieniem ochrony przeciwsłonecznej, ale nie jedynymi składnikami. I tu chciałabym, żebyśmy o tym bardzo mocno pamiętali i za to zdanie, za to określenie też autorce książki dziękuję, że po prostu oleje powinniśmy traktować jako cenne dodatki zwiększające ochronę przeciwsłoneczną, ale nie jako filtry anty-UV.

Jak już pisałam, brakowało mi czasami pewnych informacji, dlaczego taka informacja jest podana, dlaczego takie zalecenie, a nie inne. Jest mowa o peptydach, że w odpowiednim stężeniu mogą coś zrobić dla skóry – w jakim? Mowa jest o kwasach, ale na przykład są podane informacje o tym co robi kwas mlekowy, co robi kwas migdałowy czy inne kwasy owocowe, ale o samym glikolowym już jest brak informacji, a dobrze byłoby pamiętać, że kwas glikolowy ma najmniejszą cząsteczkę i najbardziej może nam skórę podrażnić, bo najgłębiej wnika.

Podsumowując, dla Ciebie, dla czytelnika, który ma kontakt z tą wiedzą po raz pierwszy (lub chce ją uporządkować), który chce zacząć o swoją skórę dbać, chce ją poznać, chce wiedzieć, jak ona funkcjonuje, to jest zdecydowanie genialne źródło wiedzy. Takiej, która da ci podstawę, dopiero potem możesz zacząć szukać dalej. Nie próbuj jednak, j wprowadzać wszystkiego naraz, najpierw książkę przeczytaj, sprawdź, tak jak jest napisane w pierwszym rozdziale, jaką masz skórę, czego ona potrzebuje i dopiero potem próbuj układać pielęgnację. Tę pielęgnacja, która jest w książce, traktuję ją jako pielęgnację przykładową, bo to też nie jest coś, co jest tak zwanym ‘must have’. Też mogłabym się z wieloma rzeczami tutaj nie zgodzić czy z nimi polemizować. Zasadniczo  jednak książka „Skóra, azjatycka pielęgnacja po polsku” Barbary Kwiatkowskiej zdecydowanie ma moją rekomendację do tego, żeby ją przeczytać i na jej podstawie zacząć świadomą pielęgnację skóry. A z punktu widzenia Skin Eksperta? chętnie spotkałabym się z Panią Barbarą Kwiatkowską na kawie i porozmawiała o skórze. Mamy wiele wspólnego ?